Informacje o nowym filmie
pełnometrażowym ,,Dragon Ball Z” zostały przyjęte z niesamowitym entuzjazmem
przez fanów DBZ. Od dnia premiery w Japonii, sympatycy na całym świecie musieli
trochę poczekać na pełen kąsek wydany na DVD, każdy może już jednak dotrzeć do
,,Dragon Ball Z: Battle of Gods”, co też i ja uczyniłem – no i jak wrażenia?
Przyznam, że pierwszy zgrzyt,
który odczułem miał już miejsce wiele miesięcy temu, gdy po raz pierwszy
zobaczyłem plakat, promujący film. Przyznam szczerze, że pomyślałem, naprawdę,
iż to jakaś fanowska twórczość. Chodzi mi tu głównie o design głównego oponenta Son
Goku i spółki – lorda Billsa (bądź Birusu), które możecie ocenić sami poniżej:
No cóż, Akira Toriyama to człowiek wielce kreatywny, podsumuję to więc tak,
że do Billsa idzie się przyzwyczaić, w końcu do tej pory wachlarz wrogów w
Dragon Ballu był całkiem odjechany. W każdym razie, przechodząc do samego
filmu, jest on umiejscowiony gdzieś pomiędzy Buu saga a epilogiem, wieńczącym serię Dragon Ball Z. Bills, bóg
destrukcji, budzi się z wieloletniego snu
powodu przeczucia, że niebawem może stawić mu czoło tzw. Super Saiyan
God. Wyrusza więc na Ziemię by zrobić rekonesans w sytuacji. Nie chcę tu
zdradzać szczegółowo fabuły filmu, ale przytoczę garść ciekawych, istotnych
faktów, które wyłaniają się z przedstawionej nam historii (Uwaga na SPOILERY).
Kluczowe fakty, wynikające z filmu
- Frieza działał na zlecenie Billsa, szerząc destrukcję podczas jego snu,
- Bills odwiedzał planetę Vegeta
i instruował ojca Vegety,
- sześciu Saiyan o czystych
sercach, trzymając się za ręce, mogą dać jednemu z nich boską moc (na krótki
moment czasu),
- bóg Bills potrafi rozłożyć na
łopatki Goku SSJ3 jednym ciosem,
- istnieje 12 uniwersów,
natomiast świat, w którym funkcjonują bohaterowie Dragon Balla jest siódmym
uniwersum,
- każdy świat ma swojego boga
zniszczenia oraz boga, który tworzy nowe planety i życie,
- Goku osiągnął poziom SSJ God na
kilka minut, po czym część z tej mocy pozostała mu na stałe.
Teraz przejdę do ogólnych wrażeń
po filmie, które są raczej pozytywne. Podstawowa rzecz, o której bym chciał
powiedzieć to to, że samo powstanie nowego filmu legendarnej serii to świetna
sprawa. Fakt, że aktywnie uczestniczył w nim Akira Toriyama to także dobra
rzecz, ponieważ od czasów wyjątkowo nieudanego Dragon Ball GT (1996 rok), który
został wykluczony z kanonu Dragon Balla, fani serii nie byli zbyt
rozpieszczani. Uważam więc, że warto cieszyć się z powstania tego filmu oraz
delikatnie uchylonej furtki do ewentualnej nowej serii lub kontynuacji
filmowych.
Mieszane uczucia
Jest jednak też druga strona modelu, na której muszę wymienić kilka elementów. Pierwsza rzecz – cała ta historia nie do końca mi pasuje. Oczywiście mam świadomość, że wydarzenia w Dragon Ballu nigdy nie należały do najlogiczniejszych i nie ma sensu rozpatrywanie tego tak, ale wprowadzenie postaci, która dziwnym trafem miała wpływ na kluczowe postaci całej serii (King Kai, Frieza, król Vegeta), a nie była nawet wspomniana przez chwilę wydaje się mocno naciągane. No, ale OK, w gruncie rzeczy wątek Billsa został wprowadzony w miarę zręcznie i idzie przyjąć do wiadomości to, że istnieje ktoś taki i de facto pociągał on za sznurki od milionów lat. Problem polega wg mnie na tym, że zupełnie zmienia to perspektywę wszystkich wydarzeń, którymi emocjonowaliśmy się oglądając serial. Co z tego, że nasi bohaterowie tyle razy ratowali świat od nowych niebezpieczeństw i wrogów skoro może przyjść ktoś, kto skinieniem palca i tak wszystko rozwali? Całe DBZ okazuje się w tym momencie być one, big joke, bez większego znaczenia.
Motyw Super Saiyan God’a też średnio
mi się podoba.. Sytuuje to wszystkich bohaterów oprócz Goku w roli tła, jakim
przez większość serii był np. Yamcha. Uważam, że Dragon Ball Z był najlepszy do
momentu zakończenia Android Saga, a to m.in. dlatego, że każda z postaci miała,
większy lub mniejszy, ale jednak, udział w akcji, jakąś rolę do odegrania,
liczyła się. I wiem, że w kinówce możliwości czasowe są zupełnie inne, ale mimo
wszystko, ci, którzy lubią np. Piccolo albo Gohana będą na pewno rozczarowani.
Większa część filmu dzieje się na imprezie urodzinowej Bulmy, co jest całkiem
sympatyczne, ale niestety zupełnie burzy klimat. W filmie nie ma napięcia,
sądzę, że dla postaci Billsa brakuje jakiegoś kontekstu, trudno bowiem
emocjonować się starciem z kimś absurdalnie potężnym, a będącym jednocześnie
niemal anonimowym… Absurdalny – to idealne określenie na sytuację z poziomami
mocy, jaką mamy po ,,Dragon Ball Z: Battle of Gods”. Wszyscy fani, którzy
potrafią godzinami kłócić się kto był silniejszy od kogo w danym momencie
dostali jasny sygnał od pana Toriyamy: ,,Pocałujcie mnie w d…”. Niestety… jeśli
ktoś ma tu jakieś wątpliwości to pozwolę przytoczyć sobie fragment wywiadu
(źródło: saiyanisland.com), które Akira udzielił z okazji premiery nowego
filmu:
Do
you write things down when you come up with those ideas and background stories?
Akira Toriyama: No, I don’t, that’s why I forget a lot. If I don’t forget those ideas, then I won’t need to come up with new ideas. Do you remember Super Saiyan 3?
Akira Toriyama: No, I don’t, that’s why I forget a lot. If I don’t forget those ideas, then I won’t need to come up with new ideas. Do you remember Super Saiyan 3?
Yes,
I remember, Goku grows his hair long.
Akira Toriyama: That’s right, but actually I forgot about it and I thought that was Super Saiyan 2, even though I created those characters.
Akira Toriyama: That’s right, but actually I forgot about it and I thought that was Super Saiyan 2, even though I created those characters.
Czyli, uwaga, twórca Dragon Balla
zapomniał, że Saiyanie mają trzy poziomy mocy! Więc po co się przejmować?! Jak
dla mnie to szok, że można nie być fanem własnej twórczości… Masakra, cóż, są
też oczywiście plusy filmy: muzyka jest OK, animacja robi dobre wrażenie,
chętnie zobaczyłbym więcej walk ze wstawkami 3D jak w ,,Dragon Ball Z: Battle
of Gods”, choć chyba nie do końca odzwierciedlają one do końca klimatu
klasycznych walk z DBZ. W każdym razie, chętnie zobaczyłbym tego więcej. W
filmie można obejrzeć też kilka naprawdę fajnych scen, mam tu na myśli: moment,
gdy Bills uderza Bulmę, rozmowa Billsa z Goku w kosmosie czy ,,uśpienie” Billsa
przez Whisa. Mimo wszystko, trudno to porównywać z esencją Dragon Balla,
epickimi scenami, które uczyniły z tej serii legendę, np. moment przemiany
Gohana w SSJ2:
Zachowałbym się nie fair, gdybym nie zwrócił uwagi na fakt, że najnowszy film przełamuje wiele schematów, w których zamknął się Dragon Ball. Bills jest postacią, która potrzebuje trochę czasu, żeby dać się lepiej poznać, przy czym na pewno nie jest to typowy czarny charakter. Co ważne, SPOILER, na końcu wygrywa on walkę z Goku.. a jak wiadomo, na końcu każdego boju w DBZ któryś z naszych bohaterów otrzymywał jakiś nagły dopalacz, który w ostatniej chwili ratował wszystkich i wszystko. Ten film jest więc w pewien sposób jedyny w swoim rodzaju i należy to docenić. Na uwagę zasługuje świetna muzyka w filmie, efektowna animacja to także wielka zaleta filmu, choć czuje się pewien niedosyt walk utrzymanych w tym nowoczesnym stylu.
Prawdopodobnie wydźwięk tej
recenzji jest bardziej negatywny, niż pozytywny, ale piszę na gorąco, więc chcę
podkreślić, że to, iż film nie sprostał w 100% moim oczekiwaniom, nie oznacza, że jest
zły. Wręcz przeciwnie, ogólniezapisałbym go na plus, to naprawdę fajny film, ale mam nadzieję,
iż jest to dopiero wstęp do czegoś większego i Dragon Ball Z czeka, jeśli nie
nowa seria, to przynajmniej kilka nowych filmów pełnometrażowych ( i mogą być
dłuższe niż 75 minut!) J Podsumowując, Battle of Gods to na pewno dobry film na wieczór, jeśli jesteś fanem anime. Na koniec klip z filmu do obejrzenia!
zajebisty film jak dla mnie :D
OdpowiedzUsuń